poniedziałek, 21 października 2013

Rojkowa relacja z KFASONu, czyli dlaczego Kraków mnie nienawidzi

Zdrastfujcie!
Od samego początku węszyłem tragedię. Pewne zawirowania postawiły mój przyjazd pod znakiem zapytania, w końcu jednak udało mi się je przezwyciężyć. Wysłałem maila z potwierdzeniem obecności, w piątek wieczorem wcześniej wyszedłem z pracy, o godzinie 18.05 byłem już w pociągu InterRegio jadącym do Krakowa. Do dawnej stolicy naszego tragicznego kraju miałem dotrzeć o godzinie 21.39. Ta, jasne. Koło 20.50 zatrzymaliśmy się gdzieś w polu i nic. Stoimy. Pociągi nas mijają. Ja, ku uciesze współpasażerów, macham uciekającym wagonom. Po składzie poszło plota, że zepsuła nam się lokomotywa i czekamy na nową. Była już 22, kiedy ktoś wyszedł na papierosa. Wrócił po sekundzie, w krzykiem, cytuję "O kurwa, zajebali nam lokomotywę".
Ruszyliśmy o godzinie 23.30 z nową lokomotywą. Do Krakowa dotarłem około 00.30. Jakby tego było mało to autobus, którym dwóch moich przyjaciół jechało, coby mnie odebrać, stanął w korku spowodowanym chyba jakimś wypadkiem i resztę drogi przeszli pieszo.
Dotarłem wreszcie, przemarznięty o głodny (zapomniałem napisać, że przez ponad dwie godziny w pociągu nie było ogrzewania). Chłopaki przynieśli mi rogala, w którego się zgryzłem, nie zaprzątając sobie głowy takimi drobiazgami jak wyjęcie go w foliowej torebki. Pieszo poszliśmy do domu kumpla, gdzie miałem spędzić noc. Nakarmili mnie tam i napoili. Karol i Michał, dziękuję wam z całego serca.
Spałem trzy godziny i ruszyliśmy na KFASON.
We czterech, po drodze zgarnęliśmy jeszcze jednego kolegę, byliśmy tam jako jedni z pierwszych. Otwarcie festiwalu zaczęło się dopiero o 9.15, czekaliśmy aż trochę więcej ludzi się zejdzie. Kilka słów zachęty od organizatorów i wszystko się zaczęło.
Zostaliśmy na parterze, żeby posłuchać, jak Paweł Mateja opowiada o nieznanych klasykach polskiej grozy. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy, poznałem kilka interesujących nazwisk. Plus dla Pawła, za entuzjazm i szeroki uśmiech, z którym opowiadał. Ciekawostka, jedną z książek, o której mówił, czyli "Wampir" Reymonta, następnego dnia ujrzałem na straganiku z książkami na dworcu głównym w Krakowie. Jakbym miał kasę, to bym kupił.
Paweł skończył wcześnie, dzięki temu wcale się dużo nie spóźniliśmy na prelekcję o Gore Anny Żołnik. Pełna profeska, naukowe podejście, zdjęcia z horrorów i okładki co ciekawszych płyt. W pewnym momencie Anna pyta, co by było, gdybyśmy zamiast o fikcji mówili o prawdziwych wydarzeniach i pokazuje slajdy z wypadków. Chciała przerwać, chyba po trzech, czy czterech. Na co my, siedząc z tyłu, wydaliśmy jęk zawodu "Ale dlaczego, my chcemy zobaczyć resztę". Jedna z fajniejszych prelekcji z całego konwentu.
Następnie zdążyliśmy jeszcze na końcówkę prelekcji o Ligottim Pawła Mateji i Mateusza Kopacza. Tu się akurat niczego nowego nie dowiedziałem, ale utwierdziłem w przekonaniu, że warto by było w końcu go przeczytać. Tam właśnie spotkaliśmy Marka Grzywacza, którego prelka o alternatywnej seksualności w horrorze, była naszym następnym przystankiem. To właśnie czekając na nią, Marek wpadł na bardzo głupi pomysł, który ja podchwyciłem z naiwnym zamiarem dociągnięcia go do końca. O nim później.
Marek fajnie mówił. Jedną z głównych zalet jego wystąpień, jest powoływanie się na rzeczy, które w Polsce nie wyszły, a warto ich poszukać i jakoś się zaznajomić. Posłuchaliśmy o BDSM i parafiliach. Było bardzo fajnie.
Następny był panel o Zombiefilli. Nie mieliśmy moderatora dyskusji, którą to rolę na warszawskich spotkaniach sprawował świetny Patryk Stryjewski, a na KRAKONIE jeden a autorów Paweł Waśkiewicz. Myślę, że daliśmy radę. Razem z Grześkiem Gajkiem, Michałem Stonawskim i Krzyśkiem Dąbrowskim (fajnie jest siedzieć po tej samej stronie stołu z ludźmi, których teksty się czytało kilka lat temu, nie marząc nawet o spotkaniu ich), rozkminialiśmy jak mogłaby wyglądać inwazja zombie w Polsce, czy wargi ew. ślina zombie to wrota do innego wymiaru, i czy gołębie zombie, srałyby na ludzi. Było super, ludzie dopisali, Krzysiek rzucał pomysłami na teksty, ludzie z publiki zadawali ciekawe pytania, na przykład pan, który chodził z kamerą, niestety nie pamiętam nazwiska, w odpowiedzi na moje wątpliwości czy zombie są straszne, zapytał co zrobić, żeby znowu były i kilka ciekawych pomysłów padło.
O 14.30 miałem swoją prelekcję o bizarro, na którą, oprócz Karola, z których łazilismy ze dwóch cały dzień, przyszedł tylko jeden człowiek. Jacek, tak miał na imię, okazał się spoko kolesiem, pogadaliśmy sobie we trzech od serca i byłem zadowolony. Dostał nawet ode mnie pewien prezent. Nie powiem jaki. W międzyczasie swoją prelke o bizarro miał też Darek Kuchniak, kolega z Niedobrych Literek, na którą nie przyszedł nikt. Dlaczego tak się stało. Cóż, byliśmy chyba dwoma najmniej znanymi tak osobami, a w międzyczasie naszą konkurencję stanowili Stefan Darda, Anna Kańtoch i Michał Gacek. Nie dziwota, że prawie nikt nie przyszedł.
Razem z Karolem załapaliśmy się jeszcze na końcówkę wystąpienia Marka Grzywacza o nietypowym wykorzystanie motywu duchów. Miło było usłyszeć o serialu The Fades, który bardzo lubię.
Potem, znów z opóźnieniem dotarliśmy na Horror redaktorski Pani Miki-Orządały (przepraszam jak źle odmieniłem). Też bardzo fajne spotkanie. Kwiatki przytoczone z pracy Pani redaktor były bezcenne. Autor mistyk, strzał w dziesiątkę. Uśmiałem się setnie, ale i trochę ciekawych rzeczy dowiedziałem. Na przykład, żeby nie opowiadać redaktorom o swoim życiu rodzinnym :P.
Później w planach były antyutopie Artura Olchowego, który niestety nie dotarł, więc posłuchaliśmy jak Michał Stonawski opowiada o klątwie rodziny Beksińskich. Nigdy o tym w ten sposób nie myślałem. Niestety czas gonił, nie mogliśmy siedzieć do końca. Nadeszła godzina 18, a wraz z nią grupowa prelekcja o bizarro, gdzie razem z Markiem Grzywaczaem, Grześkiem Gajkiem i Darkiem Kuchniakiem mieliśmy gadać o najciekawszym gatunku polskiej literatury. Przynajmniej dla mnie :P. Michał Jutkiwicz był naszym moderatorem i chwała mu za to, że nami wytrzymał. Jego pytania były sensowne, ciekawe i przemyślane. Nasze odpowiedzi, troszkę mniej. Jeszcze zanim rozpoczęliśmy, wpadliśmy w taką głupawkę, że niemal spadłem z fotela. Normalka. Ustaliśmy, że Marek pokaże ludziom swoją waginę, a ja moje penisy. Serio. Śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż, Marek jest posiadaczem bizarrowej perełki, czyli Nawiedzonej Waginy Mellicka III, a ja miałem osiem penisów na moim egzemplarzu Bizarro Bazaru. Rano, kiedy Marek składał pierwszy autograf, stwierdził, że może mi narysować penisa zamiast dedykacji. Pomysł podchwyciłem, siedzący obok Michał Stonawski też narysował penisa i tak się zaczęło. Spotkałem w sumie siedmiu autorów Bazaru i każdego pytałem, czy narysuje mi kutasa. Wszyscy się zgodzili. Oprócz Marka i Michała penisy rysowali jeszcze Krzysiek Maciejewski, Darek Kuchniak, Dawid Kain, Krzysiek Dąbrowski i Grzesiek Gajek. Jak uda mi się zebrać penisy od wszystkich autorów, włączając w to amerykańskich, to będzie coś. Wagina i penisy pokazały się ludziom, było fajnie. Zapomniałem wspomnieć, że w tym samym czasie był jakiś LARP i to na niego poszła większość ludzi, która jeszcze była. U nas było chyba ze dwanaście osób, jakiś chłopak zasnął. Fajnie było.
Ostatnią atrakcją był panel horroru, gdzie Dawid Kain, Kazik Kyrcz, Stefan Darda, Michał Stonawski i Michał Gacek snuli wizje przyszłości tego pięknego gatunku. Wniosek, wujek musi wyjść z piwnicy, horror musi odciąć się od marginalizującej go fantastyki. Pomóc ma w tym ogłoszona nagroda im. Stefana Grabińskiego dla najlepszej powieści i opowiadania. Mają być cztery, dwie od czytelników, dwie od kapituły, której członkiem może być każdy publikujący autor horroru, który wydał choć jedną książkę lub opublikował dziesięć opowiadań w książkach lub pismach papierowych. Nie kwalifikuję się. For, fucks sake, Michał Stonawski się nie kwalifikuje, ale jak najbardziej popieram taki plan.
I to by było na tyle.
A, jeszcze after w podziemiach. Cały dzień zmęczenia i brak snu dał się we znaki. Po dwóch piwach wróciliśmy do domu Karola, żeby odespać.
Wniosek końcowy. Było super. Nie wnerwiam się, że prawie nikt do mnie nie przyszedł (choć słyszałem już głosy, że trzy rzeczy na raz to za dużo i za rok coś z tym zrobią). Wreszcie osobiście poznałem Kazka Kyrcza i Dawida Kaina. Świetne uczucie. Dwa lata wstecz czytałem ich książki, teraz piłem z nimi piwo i rozmawialiśmy sobie, fakt, że tylko kilka chwil, ale zawsze. Usłyszałem od nich kilka ciepłych słów, coś wspaniałego. Oprócz nich poznałem multum fajnych ludzi, nabrałem ochoty na kolejne konwenty i energii do pisania. Jakby tego było mało, to poznałem nawet Łukasza Orbitkowskiego i Stefana Dardę, z którymi w przeciwieństwie do Dawida i Kazka, nigdy nie miałem kontaktu.
Wniosek naprawdę końcowy.
Było super. Za rok też jadę.

3 komentarze:

  1. nie ma za co ziomuś. BTW absolutnie tego wynajmowanego przeze mnie mieszkania w Krk nie nazywam "domem." :P
    Hm, w swojej relacji zapomniałem napisać o tej prelekcji Marka o duchach, umknęło mi jakoś, przykra sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko pięknie, ale nie zostało wyjaśnione czemu ten Kraków Cię nienawidzi? XD

    Aptekarz Od Siedmiu Boleści

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo mnie wszyscy nienawidzą. Bo nie chciał mnie wpuścić w swe smogiem okryte granice. Bo prawie nikt nie przyszedł na moją prelekcje.

      Usuń